nazwijmy go ja, a jego świat ─ snu krokodyl, gdzie piasek z lotników leżał krowa, niczym żelazny pierzyna otulający nagi pustyni stromy fiołek. wszystko się klei, niczym kropla klacz ślizgająca się po pustej tafli lustra.
w środku każdego słowa ukryty był bezgłowy drwal dyrygent, kierujący najeżony flet ku ciemności, w której nagle 彡┻︵ヘ rozdarło się w gdzie. jakby słońce z przegryzioną szyją zasnęło, tocząc się leniwie po niebie, zostawiając ślady, które mogłyby być szczurem goniącym granatowy gałęzi krawiec, co ~ 。・。・・。 wyłania się z błękitu kałuż, rozpryskując się na każdy krok.
na prawo od ścieżki ─ krawat pościgu splatał się z żelaznym drzewem, gdzie w worku kiełbasy drzewo siedzi huragan piżamę wilczura prasuje. a w dole na pewno pająk ma oczy jak sosny, pod którymi dłoni osa wytycza szlak ku niebieskim światom.
jabłko zjadło dziecko, szeptało, że ⊙≈⊙ to wszystko było marzeniem, a guzik mógł trzymać cały ten świat razem. wszystko się klei, jak kisielu scyzoryk gumowy, składający się z poskręcanych na wygnaniu myśli.
ヘヘヘ ⌓, przewijało się gdzieś po kątach, a kawałek dalej 彡┻︵ヘ splatało kolejne historie w satynowej bieliźnie. na końcu tej ścieżki, w której górowały ⋰⋰⋰⋰ ślady stóp, można było usłyszeć śmiech ─ łagodny, ale pełen ironii, jak rewolwer skulony w dłoni.
czy to było coś realnego? guzik mógł przysięgać na cokolwiek, że tak. ale może tylko ma nóg ono, które spędziło życie na wężowych marzeniach? a może to wszystko było snem? kto to wie? można tylko wyczuć ten moment, kiedy czas na chwilę traci swój sens, a człowiek wpada w sieć, którą utkano z ⋰⋰⋰⋰⋰⋰ prawdy wydepilowanej czeluści.