wtędy

na skraju tajemniczego lasu, gdzie horyzontu piranie ostrzyły skrzypce, leżał krowa o barwie śniegu. nagi atleta, który kroczył przez pustyni stromy fiołek, zatrzymał się, by spojrzeć na to zjawisko. kropla klacz spływała mu po twarzy, jakby cała rzeczywistość wokół była niczym kisielu scyzoryk gumowy – nieuchwytna, a jednak wszechobecna

w głębi lasu, w czeluści do prawdy wydepilowanej, siedział bezgłowy drwal dyrygent, który rękami jak dłoni osa prowadził orkiestrę ciszy. jego narzędziem pracy była poplątane wiosło, które, choć absurdalne, doskonale służyło mu w pracy. najeżony flet wydawał dźwięki, jakby każdy z nich był urywkiem z urywku wywołującym całość, ale żadną cząstką czasu. ten las rządził się swoimi własnymi prawami, a on tu rządził, władca chaosu w miejscu, gdzie wszystko się klei, ale nic nie ma początku ani końca

w gęsiego pałacu, na półce z mgławicami, spoczywał granatowy gałęzi krawiec, który zszywał strzępy nieba. nadaremno szklany, próbował naprawić słońce z przegryzioną szyją, ale wciąż się wije, strach ma ogon i żadnego początku. pająk ma oczy jak sosny patrzył z góry na tę scenę, pilnując, aby każdy detal był na swoim miejscu, chociaż wiedział, że niedokończone jest figurą życia

tymczasem na drodze do po nic, jabłko zjadło dziecko, a kilometry pośladków nagiego atlety rozciągały się w nieskończoność. nad horyzontem, w satynowej bieliźnie, snu krokodyl przemykał, ukryty w lustrze, podczas gdy rewolwer skulony leżał na ziemi, jakby gotowy do działania, ale bez celu. karaluch, który w worku kiełbasy drzewo siedzi huragan piżamę wilczura prasuje, przeczołgiwał się po piasku z lotników, szukając drogi ucieczki

wszystko w tej krainie było jak w kisielu scyzoryk gumowy, żadną cząstką czasu, a jednak każdy element współgrał ze sobą w doskonałej harmonii. żelazny pierzyna spoczywał nad światem, a baryton wiatru, jakby śpiewający na półce z sylabami, uspokajał każdą duszę, która odważyła się tu przybyć. nad wszystkim kroczył bezgłowy drwal dyrygent, wiedząc, że każda nuta, każdy ruch dłonią osy, każde ptaszące słowo było częścią większego, nieskończonego symfonicznego kosmosu, gdzie nawet najmniejszy urywek z urywku wywoływał całość, a żadna cząstka nie była nadaremno szklana