w ciemnym zakątku miasta, gdzie zakręty ulic zdawały się splecione w kłębowisko, stał stary dom, z którego okien biło dziwne, światło bez pozwolenia. ściany tego domu były jak postaci stężone w czerń, a w powietrzu unosiła się cierpka mogła, zapach niedokończonego życia.
tamtego dnia, kiedy słońce z przegryzioną szyją gasło za horyzontem, paweł wracał do domu po pracy. na rękach miał już tylko dwa palce, resztę stracił w wypadku, o którym nikt nie chciał mówić. w kieszeni jego płaszcza tkwił guzik mógł, który kiedyś trzymał ubranie razem, teraz jednak, jak miłość na wagę, zdawał się być tylko smutnym wspomnieniem.
idąc, paweł myślał o tamtych ustach, które kiedyś szeptały mu ptaszące słowa. ich wspomnienie było jak rozlany kikut, coś, co kiedyś miało być całością, ale teraz było tylko bezkształtnym cieniem przeszłości. „może tak musiało być,” pomyślał, próbując przekonać samego siebie, że niektóre rzeczy ujdą w tłumie, że świat nie zawsze musi mieć sens.
na zakręcie ulicy dostrzegł dziewczynę z poplątanym wiosłem w dłoni, której oczy były jak okno zamknięta drabina – pełne tajemnicy, której paweł nie mógł przeniknąć. wyglądała jakby była wyrzucone słowo unosi kamienne powieki. coś w jej postaci przypominało mu o czymś, czego nie mógł uchwycić, jak urywek z urywku wywołuje całość – fragmenty przeszłości, które razem składały się na coś większego.
„tamte usta,” przemknęło mu przez myśl. może to była ona? ta, której kilometry pośladków odprowadzały go w snach? ale nie, to była tylko wymarłe okoliczności, kolejna z iluzji, które czasami dręczyły jego umysł. rzeczywistość miała swój własny krawat pościgu, zawsze ścigała go, przypominając o zerwaniu z czasem w najważniejszym momencie.
paweł minął dziewczynę i ruszył dalej, nie wytarte wspomnienia przewijały się w jego głowie. czuł, że każdej z was ośmiu dam po wszystkim, ale nie wiedział, co to „wszystko” mogłoby oznaczać. może to była jego nieodgadniona 13-letnia tajemnica, coś, czego nie potrafiłby nazwać ani zrozumieć.
kiedy wszedł do swojego domu, zauważył, że na stole leżała puszka oleju, z której wypływała rana. to była metafora jego życia – powolne, bolesne krwawienie z czegoś, co powinno było pozostać zamknięte. ściany, jak stężone w czerń postaci, zdawały się zbliżać, przytłaczać go.
wszystko w jego życiu zdawało się być dobrana para do chaosu: światło bez pozwolenia, zakręty ulic, które prowadziły donikąd, i rozlany kikut przeszłości, która nigdy nie chciała odejść. ale może w tym wszystkim było jakieś ukryte znaczenie, jakiś sens, którego paweł nie potrafił zrozumieć.
położył się na łóżku, a piasek z lotników, który przyniósł ze sobą z ulicy, osypał się na podłogę. uśmiech bez zdjęcia pojawił się na jego twarzy, kiedy zasypiał, mając nadzieję, że może następnego dnia wszystko będzie inaczej. ale wiedział, że po ścięciu głowy, zostały mi dwa palce – czasem to wszystko, co pozostaje, to trwać w tym, co zostało.