wtędy

była noc, kiedy horyzontu piranie ostrzyły skrzypce, a czeluść malowała wargi na krwisty kolor. igła w oko pukała, jakby chciała sprawdzić, czy jeszcze czuwa. sen stromym czyhała siekiera, gotowa zadać cios w najmniej spodziewanym momencie.

zygzakowata pełzła jeż w pochwie, cicho, prawie niezauważalnie, jakby wiedziała, że w tej ciemności każdy ruch mógł okazać się zgubny. paniki ołowiu rekin lawina nadciągała, tłumiąc wszelkie dźwięki, zamieniając je w duszne, ciężkie westchnienia. krokodyli ludzkość bez majtek śniła na jawie, próbując uciec przed zbliżającym się chaosem.

w studni kryła się sierota, otoczona przez sfory pustyni, gdzie każdy ziarenko piasku było jak mały, wszechmocny strażnik. zwierciadło węży metafor potwór rozciągało się przed nią, odbijając nieprawdziwe obrazy, tworząc iluzje, które mieszały się z rzeczywistością.

głaz dni szpon zacisnął się mocniej, jakby chciał zatrzymać czas, unieruchomić wszystko w tej jednej chwili. rak opowieści zataczał swoje kręgi, powoli i nieubłaganie, niosąc ze sobą ciężar nieskończonych historii.

strach miał ogon i żadnego początku, jak wąż pożerający własny cień, nieustannie śledzący swoje własne kroki. w worku kiełbasy drzewo siedziało, patrząc, jak huragan piżamę wilczura prasuje – groteskowa scena, gdzie wszystko wydawało się być na opak.

„gdybym był bogiem,” pomyślał ktoś, patrząc na to wszystko z góry, „rzuciłbym się do rzeki tej niestworzonej.” ale bogowie, tak jak i ludzie, mają swoje słabości – nie zawsze są w stanie porzucić swoje dzieła, nawet jeśli te przerażają ich samych.